Ała, coś mnie uwiera w plecy. Dziwne. Przed sekundą tego nie czułam. Nie czułam pleców. Cholera, jak boli! Wszystko: plecy, zdrętwiałe nogi, w które wraca życie a najbardziej łeb. Rany, jak mi łupie. Tak ŁUP ŁUP ŁUP! Tak jakby goryl walił mnie metalowym drzewem ze słoniem na nim. Też metalowym.
Powoli otworzyłam oko. Po chwili drugie. RATUNKU, INTI! ZNACZY SŁOŃCE! AAAA!!!-wrzeszczałam w duchu bo nie byłam w stanie otworzyć ust, a co dopiero wydobyc z siebie jakikolwiek dźwięk.
Dobra, przeszło, przyzwyczaiłam się.
Ale to nie zmieniało faktu, że miałam Saharę w gardle. W samo południe.
Więc zaraz, zaraz... Lokacja-gdzie ja jestem? Kafelki, świetlik w suficie, kibel z urwaną deską i koza. Jestem w łazience. Wait, wait what?! KOZA?!
-Kozo, co ty do cholery robisz w łazience?-szepnęłam.
- Meee!-odpowiedziała koza. Tyle wysiłku kosztowało mnie wypowiedzenie tych słów, a ta durna koza nie raczyła dać mi normalnej odpowiedzi?!
- Ty, ty... mała wredna, niegadająca gnido, ty-burczałam do kozy, wyczołgiwując się z szafki spod umywalki (!!!), a koza gapiła się na mnie ogłupiałym spojrzeniem.
- O matko, torturowali cię!- wnet zrobiło mi się żal tej kozy, no bo pewnie teraz wolałaby sobie hasać po łące, a nie siedzieć ze skacowaną idiotką w łazience z różową wstążką na tylnej nodze!
Dobra Bonnie, kombinuj, co się wczoraj działo... Była Carol. Był ten Daniel, który był jej chłopakiem. Był! Chyba. I był jabol. Bleeee, uhhh, fuuuj! I potem...Film się urwał. Dobra, czas poszukać reszty. Mam nadzieję, że nie jestem sama w domu, bo resztę porwali i umieścili na jakiejś bezludnej wyspie z ludożercami... Chociaż gdyby podgryźli trochę Zayna czy Carol, nie byłoby tak źle...
Zeszłam na drugie piętro. Ten dom ma trzy, w tym poddasze, z którego zlazłam. Minęłam pokój, który miał otwarte drzwi. Co zrobiłam? Zajrzałam? A po co? Nie wiem. Widok był bardzo ciekawy: Zayn leżał rozwalony na łóżku, kołdra zwisała przez otwarte okno, z jego szafki wysypane były wszystkie jego bokserki (w tym jedne w żabki!) a na ramie łóżka wisiał mój... stanik.
- Yyy... Zayn?
- Snowcelocech...
- ZAYN TY MURZYŃSKI WIEŚNIAKU!
- KTO, JA WIEŚNIAK?!- wrzasnął natychmiast chłopak spadając z łóżka (ale natychmiast się podnosząc i stając w pozycji bojowej)-KOGO NAZYWASZ WIEŚNIAKIEM, WIEŚNIACZKO OD ZAPLUTYCH LAM!
- Lamy. Nie. Są. Zaplute.-odpowiedziałam spokojnie. Chyba się tego nie spodziewał- Zayn, co tu robi mój stanik?
- Co? Jaki... A, to-zdjął go z ramy łóżka.
-ZABIERAJ TE BRUDNE RĘCE OD MOJEJ BIELIZNY, ŚMIECIARZU!-rzuciłam się po własność i przycisnęłam ją do siebie jak skarb- Co. To. Tu. Robi?
- To? Jakby ci to powiedzieć... Założyliśmy się, że na pewno nie włożę damskiego stanika...
- A są inne niż damskie...?
- Nieważne, no i wygrałem...
- A jak go zdobyłeś...?
- Sama mi go dałaś. Chyba. Nie, to Malory ci go zdjęła.
- Świetnie. Po prostu, kurwa świetnie. Zostałam prawie zmolestowana przez własną kuzynkę. Chyba musimy to sobie wyjaśnić.
Zeszłam na dół, zahaczając o drugą łazienkę, gdzie (dzięki Bogu!!!) trafiłam na aspirynę, którą popiłam wodą z kranu. Łeb mi tak nawalał, że ledwo słyszałam własne myśli. To wszystko wina Zayna! Musiałam na niego krzyczeć! Na samym dole zobaczyłam Nialla śpiącego w dziwnej pozycji, bo wyglądało to tak, jakby miał złamany kręgosłup w 4 miejscach, i rozwalonego na kanapie. Weszłam do kuchni, gdzie na krześle, z głową na blacie spała sobie Carol.
- Caro, wstawaj- szturchnęłam ją w ramię. Odburknęła mi tylko coś w odpowiedzi. Wzięłam wody w kubek i wylałam jej na twarz.
- Aaa!! Debilko, zwariowałaś?! Mam ci przypierdzielić patelnią?!
- Nie drzyj ryja, proszę-nie miałam siły, żeby się tłumaczyć. Dałam Carol aspirynę i po chwili siedziałyśmy razem w kuchni, sącząc sok pomarańczowy, który znalazłam w lodówce. Swoją drogą, czemu była cała w kolorowych karteczkach z numerami telefonów i narysowanymi.. Cóż, ładne rysunki to to nie były- to po prostu były karniaki. Zerwałam je i wywaliłam do kosza. Potem prawie zasnęłam, kiedy z letargu wybudził mnie wrzask:
- CO JA DO JASNEJ CIASNEJ PIEPRZONEJ CHOLERY CIEMNEJ JAK NOC POLARNA NAD BAŁTYKIEM ROBIĘ POD TWOIM ŁÓŻKIEM?!- to był głos Malory, na pewno, choć chwilę mi zajęło ogarnięcie tego. Po chwili po schodach zbiegła dziewczyna, a jej włosy wyglądały mniej więcej jak włosy osoby porażonej piorunem. Każdy kosmyk sterczał w inną stronę. Malory podbiegła do kranu, podstawiła usta pod kran i przez chwilę piła jakby spędziła miesiąc bez wody na pustyni.
- U kogo byłaś pod łóżkiem?- spytałam spokojnie, gdyż każda gwałtowna czynność dużo mnie kosztowała.
- Uhregho- wymruczała.
- U kogo?- spytała Caro.
- U HARREGO!-wrzasnęła Mal.
- Ciszej!- odparłyśmy zgodnie z Carol. Po chwili do kuchni wpadł na wpół obudzony Niall.
- Czemu się tak drzecie do cholery?!
- Aspirynki?- pomachałam mu przed nosem listkiem tabletek. Wyrwał mi z ręki i popił sokiem pomarańczowym. Na dół zszedł jeszcze Zayn i Louis, którzy wyglądali nie lepiej od nas. Wczorajsze pijaństwo dało nam nieźle popalić. Dopiero po chwili zauważyłam, że mają na sobie wczorajsze ubrania (nie wszytko było na swoim miejscu, a skarpetek czy koszulek chyba też im brakowało). Siedzieliśmy wszyscy w ciszy przy stole, podając sobie z rąk do rąk butelkę soku. Nagle na dół zbiegł Harry, wciągając koszulkę.
- Malory, nie wiem jak to się stało. Obudziłem się, a twoja noga wystawała spod łóżka, więc chciałem sprawdzić, czyja to! Nie moja wina, że czasami śpię nago!
- Ciszej!- syknęliśmy wszyscy na Hazzę. Mal tylko coś odburknęła w odpowiedzi a Harry potarł twarz. Zamulaliśmy jeszcze tak przez jakiś czas, dopóki na dół nie zszedł Liam.
- Dzieńdoberek, jak się spało?- spytał Liam widząc nas- Za dużo się wczoraj wypiło, co?- spytał wstawiając wodę na kawę.
- A mówiłem, nie pijcie tyle, znowu będzie taki kac, ale wy nie! Bo po co?
- Ciszej!- wrzasnęliśmy na Liama, an on już nic nie mówiąc zalał kawę i postawił przed nami kubki, raz po raz parskając śmiechem (niezbyt głośnym).
- Hej, a wiecie, że w łazience jest koza?
______________________________________________________________________
Heeeej! Wracam po dłuuuuuuuuuuuuuugiej przerwie z beznadziejnym i nieśmiesznym rozdziałem. No ale nic, trzeba jakoś ruszyć z miejsca ;)